Beethoven: Samotność była wolnością kompozytora — i jedynym jego pokojem

BEETHOVEN: udręka i triumf

Jan Swafford





Houghton Mifflin Harcourt. 1077 za osobę 40

Od pierwszego spotkania, jako nastoletni chłopak, z Friedricha Schillera Do radości, Ludwig van Beethoven wiedział, że pewnego dnia skomponuje jego wersety do muzyki. To, że młodego Beethovena pociągnęła oda Schillera z 1785 roku, wydaje się naturalne: przywołując powszechne braterstwo, celebrując radość i wolność jako podstawowe cechy życia, An die Freude był przedstawicielem oświeconej epoki, w której Beethoven osiągnął pełnoletność. . W młodości Bonn Beethovena kierowała żarliwa wiara w racjonalność, świeckość, prymat natury i nauki — ideały, które kompozytor nosił ze sobą przez całe życie. Kiedy kilkadziesiąt lat później Beethoven napisał swoją tytaniczną IX Symfonię, wykorzystując wiersz Schillera jako podstawę chóralnej części końcowej, przekazał światu utwór muzyczny, który jak nic wcześniej wywyższał ludzkość. W tej wizji ziemskiego Elizjum, alle Menschen werden Brüder — wszyscy ludzie staną się braćmi. A jednak, jak pisze Jan Swafford w tej obszernej, ale wybitnie czytelnej biografii, Beethoven nigdy tak naprawdę nie nauczył się rozumieć świata poza muzyką. . . . Nigdy też tak naprawdę nie rozumiał miłości. Potrafił postrzegać świat i innych ludzi tylko przez pryzmat własnej świadomości, oceniając ich w bezlitosnych kategoriach, które osądzał sam.

Obraz gniewnego Beethovena to niemal frazes, ale prawdą jest, że odpowiadał z przekorą i wrogością na niemal każde przedstawione życie. Walczył z przyjaciółmi i nienawidził swoich nauczycieli (zwłaszcza Haydna). Nienawidził większości swoich arystokratycznych mecenasów, a także wiedeńskiej publiczności muzycznej. Dla Beethovena uniwersalne braterstwo było więc zawsze nieuchwytnym ideałem, czymś, co można zrealizować w sztuce, jeśli nie w życiu.



Tylko w samotności, pisze Swafford, Beethoven doświadczył chwilowego spokoju: Częścią jego daru było… rzepak , ta zdolność do wycofania się do wewnętrznego świata, która zabrała go poza wszystko i wszystkich wokół niego, a także zabrała go poza legion nieszczęść, które go atakowały. Improwizując przy klawiaturze i nie tylko, znajdował samotność nawet w towarzystwie. Ta izolacja stawała się coraz bardziej żywotna, gdy jego liczne dolegliwości nasilały się, z których najokrutniejszym była utrata słuchu. Głuchota Beethovena zaczęła się od oszałamiającego epizodu w wieku 27 lat, który pozostawił go z oszałamiającym chórem pisków, brzęczenia i buczenia, które szalały w jego uszach dzień i noc. Gdy jego słuch stale się pogarszał, jego kariera jednego z najbardziej olśniewających wirtuozów fortepianu swoich czasów dobiegła końca. Dręczyły go również inne poważne problemy zdrowotne: przewlekłe gorączki i dolegliwości żołądkowo-jelitowe, bóle głowy, ropnie. Ale to jego zejście do coraz bardziej bezgłośnej egzystencji doprowadziło do wielkiego duchowego kryzysu jego życia.

„Beethoven: udręka i triumf” Jana Swafforda (HMH/HMH)

Szukając wytchnienia w wiosce Heiligenstadt, Beethoven flirtował z samobójstwem. W liście znanym jako Testament z Heiligenstadt zwrócił się do braci Johanna i Caspara, wyjaśniając przyczyny swojej nędzy, jak musiał żyć prawie sam jak wygnaniec bez żadnej radości, ale jak postanowił przedłużyć swoją nędzna egzystencja tylko z jednego powodu: jego sztuki. Nie stworzył jeszcze tego, co wiedział, że potrafi, i opuścił Heiligenstadt w buntowniczym duchu, gotowy skomponować we wspaniałym pośpiechu wiele arcydzieł swego środkowego okresu: Symfonię Eroica, IV Koncert fortepianowy, Koncert skrzypcowy i op. 59 kwartetów smyczkowych m.in.

Ognista agresja, która charakteryzowała tak dużą część jego życia, ostatecznie wygasła. W miarę jak jego zdrowie nadal się pogarszało, jego sytuacja finansowa stawała się coraz bardziej niepewna, ponieważ wielokrotnie nie udało mu się zdobyć trwałej miłości jakiejkolwiek kobiety (nie pomogło to, że był zarówno nieatrakcyjny, jak i niechlujny), Beethoven przybrał ton rezygnacji w swoim relacje ze światem. Jego jedynym źródłem radości była muzyka. radość zdobyta tylko dzięki najwyższym osobistym cierpieniom.



Muzyczne osiągnięcie Beethovena wydaje się więc tym bardziej zdumiewające. W tym sensie, że rozszerzył — ale nie eksplodował — tradycję symfoniczną odziedziczoną po Mozarta i Haydnie, Beethoven nie był rewolucjonistą. Jednak przed nim nikt nie wyobrażał sobie czegoś takiego jak III, V, VI, VII czy IX Symfonia kompozytora, z których każda w inny sposób rozszerza możliwości gatunku. W swoich koncertach, sonatach i kwartetach smyczkowych przesuwał granice brzmienia, ekspresji, struktury harmonicznej, koloru i formy. Zwłaszcza w utworach ostatniego okresu Beethoven osiągnął głęboką głębię w muzyce, która posiada nieziemskie, kosmiczne piękno. Wrażeniu rozciągniętego czasu i przestrzeni oddanemu w finałowej sonacie fortepianowej czy wolnym częściom późnych kwartetów dorównały, jak sądzę, dopiero symfonie Antona Brucknera wiele lat później.

Nic dziwnego — biorąc pod uwagę, że jest znanym kompozytorem, a także autorem biografii Brahmsa i Charlesa Ivesa — pisarstwo Swafforda o muzyce Beethovena jest wnikliwe i pouczające. Ale równie imponujący jest jego pełen współczucia portret Beethovena-człowieka. Książka Swafforda, którą należy umieścić obok znakomitych biografii Lewisa Lockwooda i Maynarda Solomona, nie umniejsza żadnej z wad kompozytora. Zamiast tego sugeruje, że te wady były nieistotne w porównaniu z powagą udręki kompozytora i osiągnięciami jego muzyki.

Tak wiele z tego, co wiemy o Beethovenie, pisze Swafford, najlepiej zapomnieć o jego sztuce. Granice i małostkowość człowieczeństwa przeciwstawione iluzji bezgraniczności w sztuce nigdy nie były tak wyraźne jak u niego. Niewiele rozumiał ludzi i mniej ich lubił, a jednak żył, pracował i wyczerpywał się, by wywyższyć ludzkość.

Bose jest redaktorem zarządzającym American Scholar.

Zalecane